blog próbny
piątek, 16 lutego 2018
czwartek, 28 sierpnia 2014
Rozdział x
Hania też nie płakała ani nie stawiała pytań.
Przyzwyczaiła się do tego, że „trzeba uciekać”. Nad łąkami kłębiły się
mgły. Drogą przejeżdżały furmanki, czasem pełne wyszabrowanych z miasta
rzeczy, czasem puste. Do tych Paulina machała bezradnie, chcąc przybyć
jak najszybciej do miasteczka, gdzie podobno zorganizowano pomoc dla
uchodźców. Ale chłopi zacinali batem konie i odjeżdżali kłusem.
Pokazywała na migi staruszkę i dziecko, ale wołali nieodmiennie: „Szkoda
koni” i znikali w oddali. Paulina szła ponuro, otaczając ramieniem
matkę i prowadząc dziecko za rękę. Wahała się, czy pytać o drogę do
siedziby RGO. Kusił talerz gorącej zupy, ale mógł ją ktoś poznać, wydać.
W końcu zadecydowała, że to ostateczność, że trzeba sobie radzić samej,
może wynająć jakąś izdebkę u chłopa, kierować się tam, gdzie jest mała
szansa spotkania ludzi bywających w teatrze.
Ukazały się wreszcie pierwsze brzydkie domki Nadarzyna,
w których ongiś mieszkała ludność żydowska, zamieniona w słup czarnego
dymu jak ten, który wisiał teraz nad Warszawą. Jedne domy były zabite
deskami, walące się, puste, w innych już się rozgościli „aryjscy”
mieszkańcy. Na rynku miasteczka roił się tłum ludzi. Jedni rozpytywali
o jakieś schronienie, inni sprzedawali ciuchy, które udało im się
ocalić, jeszcze inni szukali znajomych. Chłopi siedzieli na kozłach
swoich furmanek, kurząc machorkę i albo wyprzedawali resztę jarzyn
i owoców zwiezionych na targ, albo – częściej – przebierali z grymasem
niechęci proponowane im przedmioty, ubranie, bieliznę, biżuterię, za
które oferowali śmiesznie niskie ceny.
Paulina krążyła bokami, nie chcąc zwrócić na siebie
niczyjej uwagi. Pragnęła jednej tylko rzeczy: znaleźć dach nad głową,
poczuć się bezpiecznie w czterech ścianach. Ale jak tu te cztery ściany
znaleźć? Przystanęła bezradnie, rozglądając się dookoła. I wtedy
zobaczyła znajomego dziennikarza odzianego dziwacznie w spodnie i górę
od piżamy, widocznie nie zdążył się ubrać, kiedy go Niemcy wygnali
z domu.
– Co pani tutaj robi? – zapytał ze zgrozą, bez słowa powitania. – Już
mi mówiono, że pani gdzieś tu wylądowała. Ludzie wiedzą. Gestapo pani
szuka. Uciekać!Uciekać jak najprędzej!
I znikł w tłumie. Paulina poczuła drgnienie wdzięczności
za to, że ją ostrzegł, ale przeważającym uczuciem był strach. Rzuciła
się do najbliższej furmanki, której właściciel właśnie zacinał konia:
– Gospodarzu! Proszę pana! Niech pan zaczeka! Chwileczkę!
Chłop ściągnął konia i spojrzał pytająco.
– Proszę pana, ja szukam mieszkania. Widzi pan: matka ranna i dziecko. Może pan ma coś do wynajęcia.
Chłop ściągnął konia i spojrzał pytająco.
– Proszę pana, ja szukam mieszkania. Widzi pan: matka ranna i dziecko. Może pan ma coś do wynajęcia.
Chłop zdjął czapkę, poskrobał się w głowę i odparł po długiej chwili:– Pół chałupy mam wolne. Ale niewykończone. Podłogi brak.
– To wszystko jedno. Dach jest?
– Dach jest, szyby som i drzwi, ino podłogi brak.
Piach i tyle. Ale dom na górce, więc sucho.
– To nic – zawołała gorączkowo Paulina. – To dobrze. Coś się na piasku położy.
– Ale za te izbę to tysiąc złotych na miesiąc – powiedział chłop, patrząc podejrzliwie na wymięte, brudne ubranie Pauliny.
– Dobrze, dobrze, mam pieniądze. (Tysiąc złotych. Boże!) Możemy wsiadać?
– Ano, to wsiadajta.
– To wszystko jedno. Dach jest?
– Dach jest, szyby som i drzwi, ino podłogi brak.
Piach i tyle. Ale dom na górce, więc sucho.
– To nic – zawołała gorączkowo Paulina. – To dobrze. Coś się na piasku położy.
– Ale za te izbę to tysiąc złotych na miesiąc – powiedział chłop, patrząc podejrzliwie na wymięte, brudne ubranie Pauliny.
– Dobrze, dobrze, mam pieniądze. (Tysiąc złotych. Boże!) Możemy wsiadać?
– Ano, to wsiadajta.
Kiedy furmanka, podskakując na wyboistej drodze, opuściła
Nadarzyn, Paulina poczuła się jak żołnierz, któremu pozwolono opuścić
pole bitwy i schronić się na tyłach. Matka i dziewczynka nie musiały już
przebierać nogami w piachu i błocie, nie szło się przed siebie
w przestrzeń nieokreśloną, tylko jechało do domu, choć bez podłogi.
Istotnie, zamiast podłogi był piasek, na który gospodarz
rzucił parę wiązek słomy. W normalnych czasach i z podłogą za tę izbę
w oddalonej wsi nie byłby dostał więcej niż sto złotych, ale czemu nie
wyzyskać frajerów, jeżeli zdarza się okazja. To, że wieś leżała na
uboczu, odpowiadało Paulinie: było małe prawdopodobieństwo, że dotrze tu
gestapo. Tę noc przespała spokojnie. Z matką i dzieckiem na gołym
piachu i słomie, ale jednak pod dachem i z przekonaniem, że miesiąc
pobytu mają zapewniony, bo chłop oczywiście wziął pieniądze z góry.
Nazajutrz odpoczywała, dobrze opatrzyła ramię matce i spoglądała, jak
Hania biega z dziećmi. Był słoneczny jesienny dzień i nie widziała
palącej się Warszawy, tylko niską, czarną chmurę dymu na horyzoncie.
Można było sobie wyobrażać, że to po prostu daleka burza.
Ale następnego dnia trzeba było ruszyć z powrotem do Nadarzyna,
sprzedać ostatni pierścionek, kupić coś niecoś na targu. Potrzebna była
bodaj jedna poduszka, ze dwa ręczniki, garnek do gotowania zupy, bo
gospodyni nie chciała użyczyć swego. Trzeba było iść na piechotę
piętnaście kilometrów i tyleż z powrotem. Paulina zapłaciła gospodyni
z góry za kartoflankę na obiad w cenie zupy rakowej w restauracji
i ruszyła przed siebie. Po trzech czy czterech godzinach znalazła się
w miasteczku.
Pierwszą osobą spotkaną na rynku był ten sam dziennikarz. Znów spojrzał na nią ze zgrozą i zawołał:
– Uciekać! Czym prędzej uciekać!
Toteż Paulina, nie załatwiwszy wszystkich zakupów, poczęła
uciekać. Nie mogła biec, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale szła
wytężonym kłusem, w wypiekach, z walącym sercem. Byle przed zmrokiem
wrócić do wsi, bo gestapo robiło obławy najczęściej w nocy. A może chłop
poznał, że przygarnął Żydówki i już doniósł? Może nie? Żadna z nich
trzech nie miała pochodzenia zbyt wyraźnie wyrytego na twarzy. Może
jednak już nie znajdzie „w domu” matki i dziecka? Nawet nie zastanawiała
się, dokąd z nimi pójdzie. Najważniejsze –zabrać je z chałupy, bo
zapewne ktoś w Nadarzynie widział, jak wsiadała na furmankę. Może znał
chłopa, może wskazał adres? Niewielu było takich skurwysynów, ale byli.
Ktoś musiał donieść. Samo gestapo nie wpadłoby na to, żeby szukać
aktorki wśród lawiny uchodźców z Warszawy. Chwilami była pewna, że
zwiedziano się, gdzie mieszka, chwilami odzyskiwała nadzieję. Po kilku
kilometrach wytężonego kłusa, poczuła, że już nie daje rady, ale nie
pozwoliła sobie na to, żeby przysiąść. Nawet nie machała już na
przejeżdżających chłopów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)